wtorek, 17 kwietnia 2012

Błotna masakra - Bikemaraton Wrocław


Mój pierwszy wyścig w cyklu Bikemaraton będę pamiętał bardzo długo, chyba podobnie jak każdy, kto startował tam tego „pięknego dnia”. Ale od początku… 

To co będzie czekało nas na trasie mogliśmy poczuć już w drodze z hotelu na miejsce startu, którą w ramach rozgrzewki pokonaliśmy na rowerach. Trochę późno bo około 10.30 zaczynamy przygotowania, do startu, zadając sobie podstawowe pytanie jak się ubrać na taką pogodę, na szczęście czasu do namysłu niewiele więc i decyzja podjęta szybko. 10 minut przed startem stoję już w sektorze obok Krzyśka i Wojtka, którzy w tym sezonie reprezentują team Brubeck Kettler. Chłopaki twardo nastawieni na giga, ja zamierzam podjąć decyzję na trasie. Początek jak zawsze bardzo szybki, niezbyt wcześne ustawienie się w sektorze powoduje, że muszę przebijać się do przodu. Skupienie uwagi na jeździe, błocie, przecieraniu okularów i otrzymywaniu równowagi sprawia, że zupełnie nie wiem jaka mniej więcej grupa kolarzy jest przede mną, jadę swoje, bo trzymanie na kole w takich warunkach nie ma większego sensu. Po jakimś czasie dogania mnie Piotrek dając bardzo mocną zmianę, ciężko mi dotrzymać mu koła w błocie, niestety zalicza glebę. Po kilku kilometrach dostrzegam przede mną znajomy strój BSA – nawet w tych warunkach się wyróżnia. W końcu udaje mi się dogonić grupę, w której jedzie Irek Gruszczyński, niestety z nim też długo nie jest mi dane jechać bo podobnie jak Piotrek traci w pewnym momencie panowanie nad rowerem. 
 Decyzję o pojechaniu giga podejmuję trochę pochopnie, bo wraz z wjazdem na drugą pętlę giga oprócz wszechogarniającego błota dochodzi wyprzedzanie osób z mega co przy takiej nawierzchni nie jest proste. Bartek Janowski z DSR radzi sobie z tym lepiej, oddalając się coraz do przodu. Ciągłe okrzyki „lewa wolna” i „uwaga” dodatkowo uprzyjemniają mi czas kąpieli błotnych. Trasa staje się coraz bardziej rozjechana, a ręce coraz bardziej zmarznięte - parę razy próbuję, zasunąć suwak bluzy, jednak nie jestem w stanie. Błoto z pulsometru odgarniam, jedynie w celu sprawdzenia ile kilometrów zostało do mety. Po zjeździe z pętli giga dostaje informacje, że jestem 5. Trochę ciężko mi w to uwierzyć, ale daje mi to krótkiego powera. Staram się wykorzystać odcinki mniej błotniste, gdzie koło nie traci przyczepności i tam mocno dokręcać. Kilometry po ostatnim bufecie ciągną się w nieskończoność, ale nie tylko ja mam już dość, na jednym z singli wyprzedzam Darka Porosia, nie próbuje nawet nawiązać walki. W końcu po 3 godzinach i 11 minutach dojeżdżam do mety.  Rower dopiero co złożony kilka dni przed startem czeka rozbiórka, ale ważne, że nie zawiódł, klocki i kółeczka przerzutki umarły śmiercią tragiczną, ale było warto – podobno początki zawsze są ciężkie.


Giga - M:
1 Wojciech Halejak (HP Sferis Racing Team) 2:57:30
2 Robert Banach (HP Sferis Racing Team) 2:58:38
3 Bartosz Janowski (DSR - Author) 3:06:01
4 Mariusz Marszałek (BSA Pro Tour) 3:11:57
5 Piotr Truszczyński (BSA Pro Tour) 3:19:00
6 Dariusz Poroś (MTB Votum Team) 3:20:47
7 Ireneusz Gruszczyński (BSA Pro Tour) 3:23:46 
8 Dariusz Hlek (2X3 Bike Team) 3:26:48
9 Karol Wojtczak (2X3 Bike Team) 3:27:05
10 Wacław Szwarc (BGŻ Eska Team) 3:33:57

1 komentarz:

  1. Gratulacje, walka w taka pogodę jest naprawdę trudna. Są osoby które się specjalizują w takich trudnych warunkach. Słabość innych dodaje im sił..

    OdpowiedzUsuń